Autor Wiadomość
Paarm
PostWysłany: Pon 19:40, 14 Kwi 2008    Temat postu:

"A może traktować to jak fakt, że księżyć świeci, a śnieżek czasem sypie i skoncentrować się na zapewnieniu rozwoju ELICIE EPISTEMICZNEJ?" - pyta pan Miłosz, na co zyskuje odpowiedź pana Kuby: "A czyż nie tak właśnie powinno być? Żyjemy w epoce egalitaryzmu...". Czy jednak udział w tak pojętej elicie epistemicznej - tj. życie w gronie równych sobie filozofów, zdolnych do zadawania najważniejszych pytań i poszukiwania odpowiedzi - stanowi w ogóle opcję dostępną w naszych czasach? Pytanie o życie filozoficzne, życie człowieka dociekającego, nie jest pytaniem o statystyczną selekcję ludzkich istnień. Rzecz nie w pomiarze IQ, ani nawet nie w tym, co komu zdobi biblioteczkę. To kwestia tego, czy znajdujemy właściwe horyzonty, warunki do tego, by myśleć. Czy rozglądając się wokół, mamy szansę odnaleźć drogę ku temu, co prawdziwe, dobre, piękne? Wystarczy pomyśleć, że właściwie wszystko zostało już powiedziane, napisane czy wyrażone; że wystarczy prosty ruch wstukiwania, by poczytać o plamach na Słońcu czy poznać rozmaite interpretacje Kanta. Skoro wszystko wiadomo, to po co dociekać? Po co trud filozofowania, jeśli i tak przyjdzie nam ugrzęznąć w strzępach informacji, których nie obejmie w całości choćby najlepiej wyćwiczony umysł? Mam zostać drugim Heideggerem? Mam przywoływać Parmenidesa po to, by zachwycić się równym marszem brunatnych koszul po ruinach nie budzącej mej sympatii cywilizacji? Na co dzień wszak problem z uzasadnieniem filozofii objawia się w dużo bardziej niewinnych okolicznościach. Np. wtedy, gdy widzimy starego profesora, będącego marnym refleksem sofisty, w otoczeniu gromadki młodych filodoksów przekonanych o tym, że produkując mniej lub bardziej składne wypowiedzi naprawdę coś mówią (choć szkoda greckich słów do opisu takich sytuacji). Czy jesteśmy wciąż zdolni do filozofowania? Pozdrawiam.
Niejaki Miłosz
PostWysłany: Pon 0:12, 14 Kwi 2008    Temat postu:

Co i rusz dotyka mnie występująca momentami, w domyśle na forum i u Blooma chwilami sugerowana niechęć wobec "maluczkich", wobec życia niekontemplacyjnego, wobec proli (cudnie pogardliwe słowo), wobec prostego życia opartego na wierze i ufności względem wartości nie wyprowadzonych dedukcyjnie, ni indukcyjnie, przemycaną chociażby w takich słowach jak 'motłoch'. (nie jest to, Jakubie, atak na Ciebie. Po prostu taki mamy język, słowa czasem nami sterują)

Mam na myśli wartość życia jako takiego. Godność osobową (w odróżnieniu od osobistej, która jest podobna do 'cnoty' Starożytnych sprzed Sokratesa - urody, mocy, talentów). Tematyka mnie gnębi, bo godzi w sens moich studiów medycznych.

To może być ciekawy temat nowej dyskusji. Czyniący zadość mojemu zamiłowaniu do porządkowania rzeczy o niskiej instancji. Niestety, mimo szczerych chęci, nie mogę się tym teraz zająć. Dlatego zachęcam Dyskutantów, a sam zajmę się tym, gdy nadejdzie okazja.

A propos WOLNOŚCI.
Napisałem:
Cytat:
Twierdzę, że człowiek ma taką wolność zawsze. Nawet człowiek uciśniony, zamknięty, pozbawiony możliwości jakiegokolwiek działania, ma wolność, bo istnieje w nim sfera nieosiągalna z zewnątrz.


Dla mnie ta kwestia jest jasna. Doświadczenie jednak pokazuje, że człowiek bywa słaby, łamie się, traci zmysły. Orwell sugeruje, że złamać można każdego; na pewno większość z nas. Powyższy cytat zawiera myśl, która nie wykazuje zrozumienia dla słabości. Doszukuje się wartości życia w bólu, w zmaganiu z przeciwnościami, w walce (choćby polegającej tylko na wewnętrznym sprzeciwie) nawet z przeciwnikami niemożliwymi do zadraśnięcia.

Po co więc instytucje, bezpieczeństwo zapewniane przez państwa?

Widzę pewną łączność z poprzednim tematem ludzi 'maluczkich'. Dlaczego nadludzie mieliby się troszczyć o to, by panowały Prawa Człowieka, które maluczkich uchronią przed trudnymi sytuacjami mogącymi dowieść ich do porażki? Maluczcy tkwią w przestrzeni wyściełanej miękką watą, aby ich problemy były na miarę ich wątłej woli.

Na razie pytam. Wkrótce, miejmy nadzieję, zacznę odpowiadać.

Pozdrawiam.
kubachmielniak
PostWysłany: Nie 23:25, 13 Kwi 2008    Temat postu:

Cytat:
Chciałem więc tylko poddać namysłowi stwierdzenie, czy przypadkiem nie zdarzało się i tak, że tezy filozoficzne bywały narzędziem uzasadnienia, usprawiedliwienia działań politycznych, powziętych z pobudek np. ekonomicznych. Moja wiedza historyczna jest opłakana, więc na to nie umiem odpowiedzieć.


To jest temat do bardzo głębokiej, obszernej i wnikliwej refleksji, której tutaj nie uskutecznię, bo na to trzeba miesięcy, może i lat, sięgania do wielu dzieł i tak dalej. Całość nazywa się filozofią polityki i jest bardzo zajmujące Wink W skrócie, żeby odpowiedzieć na Twoje pytanie i wątpliwość:
Zadając pytanie jakie są, albo inaczej, jakie być powinny związki filozofii z polityką, należy sięgnąć do dzieł, i życiorysu także, Platona. Zabawił się on raz, próbując z tyrana zrobić filozofia, jeżdżąc do Syrakuz. Z marnym skutkiem. Konsekwencje działania filozofa na gruncie polityki, tyranii oświeconej, tak to nazwijmy, króla-filozofa, są opłakane, na co przykładów mamy bez liku w historii. Osobiście mogę polecić taką małą książeczkę Marka Lilli pod tytułem Lekkomyślny umysł, bodźcem do której był esej Miłosza Zniewolony umysł - o wpływie polityki na życie ówczesnych, znamienitszych, postaci litertury polskiej. Najznamienitszym przykładem tego, że filozofia była środkiem do uzasadniania postepowań reżimów są życiorysy takich filozofów jak Martin Heidegger i Carl Schmitt, ze zdecydowanym naciskiem na tego pierwszego, jako, tak fama niescie, największego myśliciela wieku XX. Mamy namacalny przykład na to, jak idea wypacza się w polityce, gdy filozof popiera reżim i próbuje usprawiedliwiać jego działania, posuwając się nawet do deprecjacji swego niegdysiejszego mentora, twórcy fenomenologii Edmunda Husserla. Skutki są opłakane, a całość rzutuje bardzo na Heideggerze, którego nie sposób określić inaczej, jako umysł wielki, lecz słaby, zaczepiony wysoko, bez pojęcia o tym, co jest niżej i jaki wpływ on sam może mieć.
Robiąc to, co robił, odwrócił się niejako plecami od egzystencjalizmu, z którego się ponoć wywodzi, w wydaniu Kierkegaarda, dla którego filozof, musi być kimś, kto, mimo nawet całkowitej przeciwności świata, zachować musi autonomię, niejako balansować między matnią polityki, a ucieczką - chociażby wyjazdem z kraju. Taka też jest konstatacja dziełka Lilli.

Cytat:
Twierdzę, że człowiek ma taką wolność zawsze. Nawet człowiek uciśniony, zamknięty, pozbawiony możliwości jakiegokolwiek działania, ma wolność, bo istnieje w nim sfera nieosiągalna z zewnątrz. Przykład - chrześcijańscy męczennicy, upokorzeni, bici, torturowani - mimo to nie wypierali się wiary.


Tak, i piękny opis tego znajdujemy chociażby w Historji kościoła Euzebiusza z Cezarei, którą przed chwilą miałem przyjemność czytać. To z punktu widzenia religii, najznamienitszy przykład oddania, "heroiczny prostak" o którym pisał Erazm z Rotterdamu. Ta wolność "wewnętrzna", oddanie idei, jest też doskonale widoczna na przykładzie wojen religijnych, gdzie wyżynano się bez pamięci - wszystko w jej imię. Sięgasz sedna sprawy Miłoszu, swoim jakże przenikliwym wzrokiem Smile

Cytat:

Pytanie - jak można temu przeciwdziałać? Czy da się, bez zmiany systemu? A może traktować to jak fakt, że księżyć świeci, a śnieżek czasem sypie i skoncentrować się na zapewnieniu rozwoju ELICIE EPISTEMICZNEJ ?


A czyż nie tak właśnie powinno być? Żyjemy w epoce egalitaryzmu, tyranii motłochu, sytuacji, gdzie człowiek dyskutuje nawet z Bogiem, co zdawałoby się nie do pomyślenia w realiach przeszłości, pogrążając się w jałowości. To prawdziwy rak naszych czasów. Zostawiam do przemyślenia.

I pozdrawiam.
Niejaki Miłosz
PostWysłany: Sob 12:36, 29 Mar 2008    Temat postu:

Dwie uwagi:

1) Pisząc o filozofii "Prawdopodobnie ma też wpływ na drogi, jakie obiera ludzkość (choć należałoby tu być ostrożnym - czy przypadkiem nie jest zgoła odwrotnie...)" nie chciałem poddawać w wątpliwość jej wpływu na bieg historii. Wg moich wiadomości najbardziej przejrzystym przykładem jest Deklaracja Niepodległości albo fakt, że w 50 lat po ogłoszeniu przez Johna Stuarta Milla swoich tez, doszło do pierwszej emancypacji politycznej kobiet (zdaje się, w Szwajcarii).

Chciałem więc tylko poddać namysłowi stwierdzenie, czy przypadkiem nie zdarzało się i tak, że tezy filozoficzne bywały narzędziem uzasadnienia, usprawiedliwienia działań politycznych, powziętych z pobudek np. ekonomicznych. Moja wiedza historyczna jest opłakana, więc na to nie umiem odpowiedzieć.

2) Druga rzecz, ważniejsza. Piszesz:
Cytat:
Warte dłuższego odnisienia się jest kolejne kilka linijek:

Cytat:
Człowiek obdarzony pewną dozą (różnice tutaj są natury ilościowej) władz świadomych, sam decyduje o działaniu wg tezy A, odrzuca tymczasem tezę B. Tutaj właśnie widzę ludzką wolność.



To jest bardzo zasadniczy problem. Czy możemy mówić dzisiaj o takowej wolności?


Twierdzę, że człowiek ma taką wolność zawsze. Nawet człowiek uciśniony, zamknięty, pozbawiony możliwości jakiegokolwiek działania, ma wolność, bo istnieje w nim sfera nieosiągalna z zewnątrz. Przykład - chrześcijańscy męczennicy, upokorzeni, bici, torturowani - mimo to nie wypierali się wiary.

Problem dzisiejszych czasów to raczej powszechny niedorozwój świadomości. Ludzie podlegają wpływowi reklam, medialnych idoli, sezonowych trendów, a zachowują się przy tym jak chorągiewka na wietrze. Dochodzi do - pożal się, Boże - sytuacji, gdy obywatel wiadomego państwa rości sobie pretensje, że McDonald's go utuczył, drugi z kolei ma pretensje do Marlboro, że rak mu płuco zżera. Sednem jest niska świadomość, brak woli i siły, by się oprzeć tzw. manipulacjom, czyli sugestiom.

Pytanie - jak można temu przeciwdziałać? Czy da się, bez zmiany systemu? A może traktować to jak fakt, że księżyć świeci, a śnieżek czasem sypie i skoncentrować się na zapewnieniu rozwoju ELICIE EPISTEMICZNEJ Wink? Tylko znowu pytanie - po co miałaby się rozwijać, jeśli i tak nie wywrze wpływu?
kubachmielniak
PostWysłany: Czw 23:14, 27 Mar 2008    Temat postu:

Długą myśl wystosowałeś Miłoszu zacny. Pozwól teraz, że odniosę się do niej, cytując Cię co kawałek. W gruncie rzeczy większość spostrzeżeń jest trafnych, całość poskładane, a pytania warte zadania - dobra systematyzacja. Budowanie kolosa na glinianych nogach nigdy dobrze się nie kończyło, toteż jeśli mamy mierzyć wysoko, trzeba najpierw ujednolicić i określić, że użyję terminologii Marksowskiej, środki produkcji Wink

Do rzeczy!
Piszesz:

Cytat:
Pojawiły się tu bowiem zapytania i próby odpowiedzi na tematy dotyczące wartości, które powinny być dla człowieka punktem odniesienia(...) I tutaj niechybnie nasunąć się powinna refleksja, dlaczegóż by to człowiek miał sam siebie opisywać, pojmować i normować.


Po czym stwierdzasz kilka linijek niżej:

Cytat:

A człowiek to istota, która chce pojmować, zamykać w teorię i na jej podstawie przewidywać. Nieopisany nieład to nie nasze środowisko.


Koło się zamyka - mamy odpowiedź. Definiować różne wyrażenia, zwroty, w dyskursie filozoficznym można bez końca. Pytać - jaka jest istota człowieka? Skąd bierze się moralność (nienazwana zresztą przez Ciebie wprost, tylko określona mianem "wartości, mających być punktem odniesienia")?
Jednocześnie dajesz dwie odpowiedzi na niezadane pytanie o początek filozofii. Pierwszą z nich jest refleksja. Jeśli chodzi o moralność, najłatwiej przytoczyć jedną z najbardziej znanych "złotych myśli" z Immanuela Kanta: "Są dwie rzeczy, które napełniają duszę podziwem i czcią, niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie." Potem autor wyprowadza z tego dowód na istnienie Boga, ale to nie o tym, do tego warto odnieść się w innym temacie. Podziw i cześć. A więc i zdziwienie. Ten moment wskazywali antyczni jako początek wszelakiej myśli filozoficznej - i do tego też należy się ustosunkować.
Drugą próba systematyzacji zastanego stanu, z perspektywą, jak rozumiem, przewidzenia tego, co nastąpi.
Otóż odnosząc się do punktu drugiego, jak również do cytatu, w którym tą myśl zawarłeś - można to rozumieć jako coś, od czego człowiek nie jest w stanie uciec, ponieważ dyktuje mu to natura. Tak, jesteśmy jej bękartami, ale jednak to z niej się wywodzimy i od porządku uciec nie zdołamy. Potrzebujemy oparcia, "prawa moralnego we mnie". Kant interpretował to Bogiem. Siła wyższa dająca nam poczucie ładu i bezpieczeństwa, która stworzyła tą niebywałość, jaką są zasady moralne, coś, co odróżnia nas przecież od reszty natury - tak to należy rozumieć.
Również chęć poznania przyszłości, a więc i poczucia stabilności nierozerwalnie związana jest z człowiekiem. A kto może dać odpowiedź na pytanie - co będzie?, jeśli nie sam Bóg? Tak powstała chociażby wyrocznia Delficka. Uciekanie się do sił nadprzyrodzonych dzisiaj widoczne jest chociażby popularności wszelkiej maści wróżek, czy też innych szamanów. Człowiek nie lubi nieznanego, boi się tego. Stąd zamknięte systemy filozoficzne, począwszy od Kartezjusza, ukierunkowane na cel dla całej ludzkości. Jak najbardziej, w zamierzeniach, pozytywny.

W swoich rozważaniach idziesz dalej:
Cytat:
Każda decyzja jakiegokolwiek charakteru podejmowana zostaje jakoby w odniesieniu do istniejącej w danej chwili hierarchii wartości konkretnego człowieka.


Trudno przecież, żeby robić coś wbrew sobie. W dzisiejszych czasach, o czym pisze A.Bloom, prym wiedzie relatywizm. W stanach ma to przełożenie w pierwszej poprawce do konstytucji, która brzmi tak:
"Kongres nie może stanowić ustaw wprowadzających religię albo zabraniających swobodnego wykonywania praktyk religijnych; ani ustaw ograniczających wolność słowa lub prasy, albo naruszających prawo do spokojnego odbywania zebrań i wnoszenia do rządu petycji o naprawę krzywd."
Stąd też organizacje chociażby nazistowskie typu Red Watch serwery swoich stron umieszczają właśnie w USA. Pierwsza poprawka jest podstawową linią obrony wszelkiej miary nierówności. Stąd też szerokie pole do popisu dla galopującego relatywizmu. Kiedyś dostawaliśmy, jakoby na wstępie, gotowy zestaw adekwatnych do życia w danym systemie wartości, których szanowanie było na pierwszym miejscu. Przy dzisiejszej różnorodności ciężko określić który styl życia jest najlepszy. Co wybrać, moralność harleyowca czy nabożnego benedyktyna? Którędy droga? Stąd zagubienie i utrata tożsamości.

Cytat:
W związku z tym, obiektem naszego zainteresowania jest moment forsowania wartości do zasobów podświadomości.
...
Ale to jeszcze na tym pierwszym, przedświadomym etapie przyswajany jest pierwotny zrąb hierarchii wartości, mającej później stanowić układ odniesienia w procesie decyzji.


Nazywając rzeczy po imieniu - kluczem do całości jest wychowanie, to chyba nie podlega wątpliwości. Raz jeszcze należy odnieść się do Blooma. Myślę, że jego lektura rozjaśni to wszystko i poszerzy horyzont na to, jak prezentuje się w praktyce obecny system wychowawczy. A odpowiedź jest prosta - prowadzi do zagubienia. Utrata tożsamości ma swoje korzenie "u źródeł". Wpajane od najmłodszych lat wartości konfrontowane są z odmiennymi u innych ludzi. Brak autorytetów, do których można się odwołać powoduje zagubienie i ucieczkę od ważnych decyzji, z których młody człowiek nie zdaje sobie sprawy. O tym mniej więcej piszesz, jednak na sprawę należy spojrzeć szerzej, problemowo. "Układ odniesienia w procesie decyzji" po prostu się rozlazł.

Cytat:
I chociaż, jak wspomniałem, następnie formuje się i przybiera na sile oraz znaczeniu „ja-świadome”, to odnoszę wrażenie, że w przypadku ludzi nigdy nie obejmie ono sprawnie kontroli nad znaczącą częścią ludzkiej istoty. Bowiem działa pewien wewnętrzny, w jakiś sposób zaprogramowany rytm, który sprawia, że idioci żyją i bywają dobrzy, a z całą pewnością zdrowi, gdy tymczasem geniuszy i filozofów niejednokrotnie pożera lęk, melancholia, wykańcza schizofrenia. Często też posuwają się oni do nie lada sukinsyństwa.


Jakże piękne i łatwe byłoby życie na Hawajach, z milionami na koncie, z pięknymi kobietami u boku i kilogramami haszu za pazuchą. Nie różniące się coprawda niczym od życia sarenki pasącej się na trawce - ale jakie błogie i bezproblemowe! Z ciągłym uśmiechem idioty na twarzy.
Warunek sine qua non jakiegokolwiek istnienia "ja-świadomego" to po pierwsze myślenie, a po drugie tożsamość. Niestety, myślenie to już dawno odesłano do lamusa. Naruszyłeś niezwykle istotny problem. W dzisiejszych czasach myśleć nie trzeba. Mamy bezpieczne samochody, ustalone programy studiów, pomoc społeczną i zewsząd atakujące nas wyciągnięte z serdecznością dłonie. Gdzie tu miejsce na jakąkolwiek kontemplacje otaczającego świata? Dostajemy do ręki sposoby na życie, z podstawowym warunkiem - mamy być użyteczni. Nic, tylko wybrać sobie specjalizację: lekarz, prawnik, czy sprzedawca obwarzanków i robić to jak najlepiej. Zasadzić drzewo i spłodzić syna. Koło się zamyka, bo i on podąży takim torem. Żyjemy w czasach, gdzie prawdziwy wybór zniknął.
Lęk i melancholia, strach i ból - to nieodzowne elementy filozofowania. Strach przed nieznanym, gdy nie przyjmuje się rzeczywistości wprost, tylko szuka Prawdy pod płaszczykiem ogólnospołecznego zadowolenia. Bo nie ukrywajmy - ludzie nigdy nie żyli tak długo, tak dostatnie i tak szczęśliwie jak dziś. Problemy człowieka, chocażby moralne, dziś są niewspółmierne do tych sprzed wieków. To pytanie w stylu: powiedzieć Marcie, że już jej nie kocham? Przy całkowitym niezrozumieniu słowa miłóści. Czy warto wierzyć w Boga? Przy braku pojęcia o tym, co to w ogóle powinno oznaczać.
Sytuacja graniczna to moment zaistnienia filozofii dla egzystencjalistów. Dzisiaj tych sytuacji brak. Nawet na najmocniejszy ból mamy lekarstwa: morfinę, ketonal, ibuprom, wódkę. Tylko, że dopiero w momencie, gdy zaczyna się prawdziwe życie kontemplacyjne, możemy mówić o człowieku.

Nie zgodzę się z wątpliwością w stwierdzeniu:

Cytat:
Prawdopodobnie ma też wpływ na drogi, jakie obiera ludzkość (choć należałoby tu być ostrożnym - czy przypadkiem nie jest zgoła odwrotnie...)


Biorąc pod uwagę fakt, że ojcowie kościoła czerpali niemal wyłącznie z Platona i Artystotelesa, a obracamy się w kulturze chrześcijańskiej, że nowożytna nauka jest efektem myśli Kartezjusza, i tak dalej, przykłady można mnożyć, bezzasadne jest stwierdzenie, że filozofia mogła nie mieć wpływu na bieg dziejów. I choć dzisiaj mamy sytuację odwrotną, ostatnie 3 tysiące lat dziejów ludzkości przebiegły pod dyktando filozofów.

Cytat:
To jest już, o ile się orientuję, pytanie o prawdę absolutną, które – choć pasjonujące – napawa mnie pewnym lękiem, co wiąże się z tematem, z tym pytaniem – czy powinniśmy bawić się w te klocki, skoro odpowiedź może nie istnieć?


Zanegowanie istnienia Prawdy absolutnej jest dziełem naszych czasów, a raczej relatywizmu, liberalizmu. Koniec historii jako zwieńczenie Weltgeist anonsował Hegel. I miał dobre przeczucie, dzisiaj w bardzo złym smaku jest wyznaczanie paradygmatów. Króluje brak autorytetow, a więc i brak prawdy. Po raz kolejny pojawia się problem braku tożsamości. Kim jestem - spyta człowiek - i na czym mam się opierać, skoro równolegle z moim zdaniem muszę szanować zdanie mojego antagonisty, które może mieć przecież ogromną ilość zwolenników, podczas gdy moje stanowisko tylko niewielką ich grupę? O tyranii większości pisał Alexis de Toqueville, co sprawdziło się jak najbardziej. Nie liczy się Prawda, lecz opinia publiczna. To degrengolada naszych czasów. To, zdaje się, można znaleźć również u Blooma.

Zaznaczasz:
Cytat:
Miejscem działania filozofii jest ów wzmiankowany moment forsowania wartości do obszaru nieświadomości.


Nie bez kozery Rousseau napisał swojego Emila o wychowaniu. Także Platon w Państwie tej tematyce poświęcił znaczy obszar swoich rozważań. Ale należy przez to rozumieć, że filozofia, odziałując na rzeczywistość i sposób myślenia, niejako narzuca sposób wychowywania dzieci. To tylko czysta konsekwencja.

Warte dłuższego odnisienia się jest kolejne kilka linijek:
Cytat:
Człowiek obdarzony pewną dozą (różnice tutaj są natury ilościowej) władz świadomych, sam decyduje o działaniu wg tezy A, odrzuca tymczasem tezę B. Tutaj właśnie widzę ludzką wolność.


To jest bardzo zasadniczy problem. Czy możemy mówić dzisiaj o takowej wolności? Pozostawię to pytanie bez odpowiedzi, poczekam aż odniesie się do niego reszta forumowej społeczności (mam nadzieję, że to zrobi! Wink )


Cytat:

Całość można sprowadzić do tego, iż dopuszczam myśl, że nadmierne pogłębienie zasięgu świadomości może być drogą do szaleństwa lub zguby, kiedy przerośnie Cię to, co odkryłeś


Platon pisał, że myślenie dostarcza największej w życiu przyjemności. Ale czy tym samym można popaść w obłęd? Dostrzegamy to u wielu wybitnych myślicieli, dając za przykład chociażby Tomasza Akwinaty, który pod koniec swego życia załamał się psychicznie i wyparł się wszelkiej swojej nauki. Jednak jestem bardziej skłonny sądzić, że życie kontemplacyjne zapewnia zupełnie inną jakość patrzenia. Dostatecznie silny umysł nie przeżyje kryzysu w obliczu swoich odkryć. I tego się trzymam.


To by było na tyle. Przydługi komentarz do Twojej rozprawki dotyczącej kilku podstawowych spraw. Mam nadzieję, że obyło się bez nadmiernego chaosu i da się z tego wyciągnąć to, co autor miał na myśli. Czekam z niecierpliwością na odpowiedzi i dalszą dyskusję.

Pozdrawiam, Kuba.
Niejaki Miłosz
PostWysłany: Pon 12:06, 24 Mar 2008    Temat postu: [przeniesione] Pytanie o zasadność filozofii - by Miłosz

Przede wszystkim - witam i pozdrawiam Was wszystkich.

Na początek chciałbym zasugerować, abyśmy włożyli pewien wysiłek w zabieg natury systematycznej. Pojawiły się tu bowiem zapytania i próby odpowiedzi na tematy dotyczące wartości, które powinny być dla człowieka punktem odniesienia, co jest zrębem nauki szerokokątnej filozofią zwanej. I tutaj niechybnie nasunąć się powinna refleksja, dlaczegóż by to człowiek miał sam siebie opisywać, pojmować i normować. Mnie się przynajmniej nasuwa, wraz z pewnymi wnioskami. Należałoby zatem tę sprawę nieco rozjaśnić.

Po pierwsze i najważniejsze - nie mogę ukryć że boję się. Boję się myśli, że zaglądanie w głąb (tak, nieodzownie kojarzymy głąb, ciemną przestrzeń niepewną, masę niewiadomych i nieprzewidywalnych sił, które pienią się i piętrzą, przelewając się później w obserwowalne i dosięgalne nam fenomeny) ludzkiej istoty, poszukiwanie sensu i motywów działań człowieka, to jak wyprawa do interioru conradowskiej Afryki - albo wrócisz posiadaczem ładunku diamentów i kości słoniowej, traganego na głowach Twoich niewolników, albo zabije Cię moskit, ameba, malaryczne drgawki, bo staniesz twarzą w twarz z chaosem, w którym nie zdołasz odnaleźć zasady. A człowiek to istota, która chce pojmować, zamykać w teorię i na jej podstawie przewidywać. Nieopisany nieład to nie nasze środowisko.

Po drugie i również istotne - myślę, że powinienem się bać.

Zatem do dzieła.
Wychodzę tutaj z tezy będącej wynikiem prostej obserwacji: zapewne znikomy promil ludzi posiada wyraźne podłoże filozoficzne do tak zwanego życia (w znaczeniu living), gdy tymczasem zdecydowana większość całkiem sprawnie i niejednokrotnie wręcz szlachetnie ów proceder ciągnie. Według jednej z teorii ludzkiej psychiki (którą wyznawał m.in. Kępiński i Frankl), każda decyzja jakiegokolwiek charakteru podejmowana zostaje jakoby w odniesieniu do istniejącej w danej chwili hierarchii wartości konkretnego człowieka. Jak wiemy, ogromna większość działań zostaje podejmowanych podświadomie, lecz ja-świadome ma pewien (szalenie enigmatyczny) na nie wpływ.

W związku z tym, obiektem naszego zainteresowania jest moment forsowania wartości do zasobów podświadomości.

Wkraczamy w fenomenologię. Może owo forsowanie zachodzić pod wpływem czynników natury emocjonalnej, dotyczących sfery odczuć, i tak zachodzi w pierwszych latach życia każdego berbecia. Na istotę obarczoną niedającym się pominąć bagażem predyspozycji wrodzonych oddziałuje otoczenie. Podmiot nie ma jeszcze wolności, kierują nim procesy instynktowne. Stopniowo wykształca się jednak świadomość, będąca mechanizmem pozwalającym decydować o wadze poszczególnych wrażeń docierających z zewnątrz, ustosunkowywać się do nich, w sposób już nie-instynktowny na nie reagować. Ale to jeszcze na tym pierwszym, przedświadomym etapie przyswajany jest pierwotny zrąb hierarchii wartości, mającej później stanowić układ odniesienia w procesie decyzji.

I chociaż, jak wspomniałem, następnie formuje się i przybiera na sile oraz znaczeniu „ja-świadome”, to odnoszę wrażenie, że w przypadku ludzi nigdy nie obejmie ono sprawnie kontroli nad znaczącą częścią ludzkiej istoty. Bowiem działa pewien wewnętrzny, w jakiś sposób zaprogramowany rytm, który sprawia, że idioci żyją i bywają dobrzy, a z całą pewnością zdrowi, gdy tymczasem geniuszy i filozofów niejednokrotnie pożera lęk, melancholia, wykańcza schizofrenia. Często też posuwają się oni do nie lada sukinsyństwa.

Wiemy doskonale, że filozofia istnieje. Nie zaskoczyłem Was Smile. Prawdopodobnie ma też wpływ na drogi, jakie obiera ludzkość (choć należałoby tu być ostrożnym - czy przypadkiem nie jest zgoła odwrotnie...), a wpływ ten potrafi być zarówno piękny, jak i katastroficzny. Oczywiście, powiemy, drugi przypadek odnosi się do złej filozofii, czyli takiej, która w jakimś punkcie swojej konstrukcji sprzeniewierzyła się prawdzie, przyjęła entymemat, uchybiła metodyce, akceptując coś, czego nie powinna, etc. Ale czy na pewno? To jest już, o ile się orientuję, pytanie o prawdę absolutną, które – choć pasjonujące – napawa mnie pewnym lękiem, co wiąże się z tematem, z tym pytaniem – czy powinniśmy bawić się w te klocki, skoro odpowiedź może nie istnieć? A w każdym razie nie być osiągalną.

Miejscem działania filozofii jest ów wzmiankowany moment forsowania wartości do obszaru nieświadomości. Człowiek obdarzony pewną dozą (różnice tutaj są natury ilościowej) władz świadomych, sam decyduje o działaniu wg tezy A, odrzuca tymczasem tezę B. Tutaj właśnie widzę ludzką wolność.

Z moich rozważań wyłania się taki oto obraz człowieka: jest on istotą „ponad” przyrodę (jak to było już na tym forum przez kogoś stwierdzone), ponieważ posiada – w odróżnieniu od niej – tę odrobinę wolności. Jednak jest stworzeniem zaledwie po części wyemancypowanym, nie potrafi się obyć bez całego swojego instynktownego instrumentarium, które chroni go – w istocie – przed depresją. I tutaj zapytuję – czy człowiek będzie mógł kiedyś sam siebie pojąć w pełni? Czy zdoła zracjonalizować stosunki społeczne? Co sprawia, że nie chcemy przyjąć twierdzenia, jakoby wszelkie tego próby były skazane na niepowodzenie?

Całość można sprowadzić do tego, iż dopuszczam myśl, że nadmierne pogłębienie zasięgu świadomości może być drogą do szaleństwa lub zguby, kiedy przerośnie Cię to, co odkryłeś. Przerośnie Cię, jeżeli nie będziesz mieć czegoś pewnego. Co może być jednak pewne, kiedy zadajesz pytanie o zasadność BYTU, czyli wszystkiego? Na czym opieramy się, pytając „o co się oprzeć?”?

Słyszałem, że Kant coś na ten temat wymyślił.

Na koniec jeszcze przypomnę, że motyw wysokich lotów i bolesnych z nich upadków obecny jest w mitologiach: chrześcijańskiej-żydowskiej, Grecji Starożytnej, podobno celtyckiej…

Pozdrawiam. Poprawcie mnie, jeśli zbłądziłem.

Życzę owocnych rozważań.
Very Happy

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group